Pamięć o uzdrowisku

    Mija właśnie 150 lat od chwili, gdy cicha i nieznana szerzej wioska Jastrzębie rozpoczynała swoją karierę uzdrowiskową. A stało się tak za sprawą właściciela wsi barona Emila von Schliebena, który prowadził tu poszukiwania złóż węgla.

    Na stosunkowo niewielkiej głębokości świdry miast na węgiel natrafiły na złoża solanek. Prace wstrzymano, gdyż pruski fiskus miał wobec odwiertów plany pozyskiwania soli. Zdążono jednak ocembrować odwiert i ująć w nim, wypływającą pod własnym ciśnieniem solankę. Tak powstał pierwszy „basen”, udostępniający ludności – jak się później okazało – leczniczą wodę.

    Baron von Schlieben zbankrutował, a dobra jastrzębskie kupił hr. Felix von Königsdorff. On też zbudował pierwsze obiekty uzdrowiskowe i uzyskał pozytywne opinie lekarskie na temat walorów klimatycznych oraz właściwości leczniczych tutejszych solanek. Od 1862 r. osada Jastrzemb już pod nową nazwą Bad Königsdorff-Jastrzemb zaistniała na mapach jako uzdrowisko. Do dawnej, spokojnej wioski, do której (jak twierdzą złośliwi) drogę znali tylko poborcy podatkowi, zaczęli przybywać coraz liczniej kuracjusze z różnych stron Europy, a nawet spoza niej.

    Uzdrowiskiem w pełnym tego słowa znaczeniu było Jastrzębie przez 130 lat, niosąc ulgę i przywracając zdrowie – głównie dzieciom – po przebytych chorobach układu oddechowego i układu ruchu. Przebywali tu także rekonwalescenci, weterani powstań śląskich, żołnierze (także ranni w czasie obu wojen światowych). W czasie II wojny światowej miało stać się Jastrzębie także „wylęgarnią” prawdziwie aryjskich dzieci, pod fachową „opieką” kata z Auschwitz dra Carla Clauberga. Było więc jastrzębskie uzdrowisko znanym i cenionym ośrodkiem leczniczym, nazwanym wcale nie na wyrost – „Perłą śląskich uzdrowisk”.

    Ale to już czas przeszły, bo od prawie 20 lat „Zdrój” w nazwie miasta funkcjonuje jak swoisty wyrzut sumienia. Tylko połowiczną prawdą jest twierdzenie, że górnictwo jest głównym sprawcą upadku uzdrowiska. Jastrzębskie uzdrowisko zniszczyli ludzie, a dokładniej niekompetentni włodarze – począwszy od szczebla miejskiego aż po…?

JZ 4

    Czy nie można było w latach sześćdziesiątych XX w. uchronić Zdrój, a „pudełka” bloków mieszkalnych postawić daleko na obrzeżach? Komu przeszkadzały stuletnie drzewa przy głównej ulicy? Czy nie można było uratować „Szwajcarki”?

    Pytania można by mnożyć. Popełnionych błędów co nie miara, podobnie innych „grzechów’. Choć prawdą jest, że to w okresie powojennym do tutejszych sanatoriów przyjeżdżało najwięcej kuracjuszy.

    Światowy kryzys lat dwudziestych przetrwało uzdrowisko w dobrej kondycji, podobnie obie wojny światowe i powstania śląskie, niosąc zawsze pomoc ludziom chorym. Nie przetrwało jednak transformacji ustrojowych i gospodarczych początku lat 90. XX wieku.

    Po stu trzydziestu latach działalności leczniczej pawilony sanatoryjne opustoszały… Niewykorzystywana baza lecznicza niszczała, „gdzieś” znikało jej wyposażenie. Wówczas też zadawano sobie pytanie: czy kiedykolwiek stać nas będzie na odtworzenie uzdrowiska? Dziś, po 20 latach od „jubileuszu” 130-lecia uzdrowiska, gołym okiem widać, że wierzą w to tylko pasjonaci historii miasta.

JZ 2

    Dom Zdrojowy, zrekonstruowany od podstaw w latach dziewięćdziesiątych XX w. jest dziś siedzibą Miejskiego Ośrodka Kultury. W odremontowanych Łazienkach, o mocno zmienionym układzie przestrzennym przez pewien czas służyły jako obiekt dydaktyczny filii Uniwersytetu Śląskiego, podobnie zresztą jak dawne Sanatorium Spółki Brackiej.

    Sanatorium „Górnik” poszło z dymem, i do dziś – ani winnego, ani obiektu. Sanatorium „Dąbrówka” to dziś obiekt hotelowy, i jedynie stare fotografie eksponowane w pomieszczeniach, przypominają o dawnej funkcji obiektu i niegdysiejszym uzdrowisku. Dawny „Marienheim” (późniejsza dyrekcja Państwowego Przedsiębiorstwa Uzdrowiskowego) został zwrócony tutejszej parafii. Dawny dom właściciela uzdrowiska Józefa Witczaka, gruntownie przebudowany, służy jako siedziba szkoły Muzycznej, willa „Opolanka” chyli się ku upadkowi, a w innych dawnych willach i pensjonatach funkcjonują mieszkania, biura, sklepy, lokale gastronomiczne.

    Jedynie dawne Sanatorium im. Marszałka J. Piłsudskiego do dziś służy jako szpital Dziecięcy (m.in. w szpitalu tym leczyła się po przebytej chorobie Heinego-Medina późniejsza Kobieta Europy ’92 – Janina Ochojska).

    Więcej szczęścia mają parki: zdrojowy i sanatoryjny. Obydwa zadbane, mają tablice informacyjne i tabliczki na ciekawszych okazach drzew. Przebudowano starą fontannę przed Domem Zdrojowym, na nowoczesną kulę wodną, przed którą z upodobaniem fotografują się młode pary, zaś nieopodal Domu Zdrojowego umieszczono tablicę po szumnie zapowiadanym w Jastrzębiu-Zdroju Instytucie Wodolecznictwa im. ks. S. Kneippa. Póki co tylko… leje się woda.

    Jednym z ostatnich pasjonatów jastrzębskiego Zdroju jest spadkobierca piekarniczych tradycji dawnego uzdrowiska Grzegorz Gomola. W latach świetności uzdrowiska piekarnia Gomoli (wówczas dziadka – również Grzegorza) serwowała kuracjuszom pieczywo, które ich zdaniem „pachniało morzem”. Kolejny Gomola – ojciec pana Grzegorza Józef – udoskonalił ojcowskie receptury i do swych wszystkich wypieków dodawał jastrzębskiej solanki. Na nich wypiekał nie tylko chleb i bułki, ale także pieczywo słodkie, a nawet miodowe pierniki. Gdy w jastrzębiu-Zdroju solanki zanikły, nabył nieczynny odwiert w Zabłociu koło Strumienia, i stamtąd woził do Jastrzębia cenny dla swoich wypieków płyn. Nawiasem mówiąc, miał też inne plany wykorzystania zabłockiej wysokojodowej solanki, ale brakło mu „siły przebicia” (czytaj: pieniędzy). Do pomysłu ojca, aby w parkowej fontannie tryskała solanka, chce powrócić Grzegorz Gomola. Ma on nadzieję, że taka naturalna inhalacja szybko by się przyjęła, i pamiętającym o dawnym uzdrowisku Jastrzębie-Zdrój, stworzyłaby przynajmniej jego namiastkę. Może później jakieś zabiegi, wodolecznictwo, rehabilitacja…

Ech, rozmarzyłem się. Przepraszam.

A dlaczego piszę o jastrzębskim uzdrowisku i o ludziach, którym jest ono drogie? Niech odpowiedzią będzie ten krótki „rajd” przez jego historię.

POCZĄTKI UZDROWISKA 1859-1918

    Odkrycie solanek w czasie wiertniczych prac poszukiwawczych miało miejsce w roku 1859. Rok później dobra jastrzębskie nabył Felix von Königsdorff, który przekazuje próbki solanki do badań na uniwersytetach w Berlinie i Wrocławiu, gdzie zgodnie potwierdzają jej lecznicze właściwości. W 1861 r. do, będącego jeszcze w powijakach uzdrowiska przybywa pierwszych 40 kuracjuszy. W 1862 r. powstaje pierwszy z prawdziwego zdarzenia Dom Kąpielowy, z 20 kabinami, wyposażonymi w marmurowe wanny. W tym też roku odnotowano pierwszy oficjalny sezon kąpielowy, a uzdrowisko odwiedziło 108 kuracjuszy – głównie arystokratów i bogatych przedsiębiorców. W tym też roku Jastrzębie uzyskuje status uzdrowiska i nową nazwę: Bad Königsdorff-Jastrzemb, która przetrwała do zmiany przynależności państwowej w 1922 r.

    W pierwszym okresie działania uzdrowiska do celów leczniczych wykorzystywano miejscowe solanki oraz odkryte w dolinie Szotkówki borowiny. Zalecano też kuracje kozim mlekiem (z tego okresu pozostały ślady „Koziej Alejki”).

    W 1863 roku liczba kuracjuszy zwiększyła się prawie dwukrotnie. Ukończono budowę Domu Zdrojowego i „Szwajcarki”, a uzdrowisko uzyskało wiele pozytywnych opinii, m.in. zamieszczonych w „Przeglądzie Lekarskim”. Uległ też rozszerzeniu zakres lecznictwa: o choroby serca, zaburzenia krążenia, stany osłabienia, ischias i gościec. Jednak dobrze zapowiadające się uzdrowisko przeżywa wyraźny kryzys z powodu częstych zmian właścicieli. Kolejny z nich – Julius Landau wraz z lekarzem uzdrowiskowym Mikołajem Witczakiem – ukierunkowali działalność uzdrowiska na leczenie dzieci. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę. Pierwsze inwestycje poczyniła gmina żydowska, ale już w 1891 r. zbudowano od podstaw Katolicki Zakład Dziecięcy im. NMP („Marienheim”), gdzie opiekę nad młodymi kuracjuszami sprawowały siostry boromeuszki. Po 1890 r. (1890-95) zbudowano też kompleks „Betania” gminy ewangelickiej z Rybnika. W 1896 r. uzdrowisko od Landaua odkupuje Mikołaj Witczak, któremu Bad Jastrzemb zawdzięcza intensywny rozwój. Jeszcze przed I wojną światową w 1911 r. powstaje największy jastrzębski obiekt – sanatorium dla górników Spółki Brackiej, mogące przyjąć jednorazowo 100 pacjentów.

    Wybuch I wojny światowej spowodował zastój w rozwoju uzdrowiska, którego obiekty służyły rannym żołnierzom.

JZ 3

„ZŁOTY OKRES” 1918-1939

    Zakończenie I wojny światowej nie rozwiązało sprawy przynależności państwowej Jastrzębia. Podobnie jak na całym Górnym Śląsku, te tereny objęły trzy powstania i plebiscyt, w wyniku którego Jastrzębie włączono w 1922 r. do Polski, do autonomicznego województwa śląskiego. W działaniach powstańczych aktywny udział wzięli także synowie Mikolaja Witczaka – Józef i Mikołaj junior.

    Już w 1926 r. zbudowano ostatnie w stylu „szwajcarskim” sanatorium – Śląskie Letnisko Wojskowe (późniejszy „Górnik”), a w 1928 r. uruchomiono sanatorium dla inwalidów wojennych i powstańców śląskich na 100 łóżek, będące jednym z najnowocześniejszych w Polsce. Zastosowano tu m.in. w szerokim zakresie elektroterapię. Liczba prywatnych pensjonatów z 17 przed wojną – wzrosła do 41, a każdy z pensjonatów starał się swym gościom zaoferować jakieś atrakcje. Stąd w uzdrowisku liczne cukiernie i kawiarnie, samochody wycieczkowe, „obwoźne kąpiele”, basen, korty tenisowe, a nawet – skocznia narciarska. Jeśli dodać do tego wzorowo utrzymany Park Zdrojowy i parki sanatoryjne, to będziemy mieli pełny obraz kurortu. Dodatkowym atutem ówczesnych czasów było doskonałe połączenie kolejowe uzdrowiska, do którego już nigdy później nie zdołano nawiązać. Jastrzębie Zdrój słynęło też z produkcji skondensowanej solanki (m.in. 14 tys. jej butelek wysłano do USA).

    Przed wybuchem II wojny światowej na terenie Jastrzębia Zdroju (zmieniono poprzednią nazwę Bad Königsdorff-Jastrzemb) działały 54 obiekty leczniczo-usługowe, a tylko w krótkim sezonie 1939 (do września), przebywało w kurorcie 6500 osób.

    Później nastały czarne lata okupacji hitlerowskiej: powrót nazwy Bad Königsdorff, ruch oporu, ofiary „marszu śmierci” więźniów KL Auschwitz.

OSTATNI ROZDZIAŁ 1945-1991

    Od pierwszych dni po zaprzestaniu walk (wyzwolenie Jastrzębia Zdroju nastąpiło 27.03.1945 r.) przystąpiono do zagospodarowywania obiektów uzdrowiskowych, jednak w 1947 r. majątek ziemski i uzdrowisko należące do Witczaków zostały znacjonalizowane, stając się częścią Państwowego Przedsiębiorstwa „Polskie Uzdrowiska”. W tymże 1947 r. otwarto pierwszy powojenny sezon kuracyjny, a rok później liczba kuracjuszy osiągnęła poziom przedwojenny. Kolejne sanatoria zmieniają właścicieli. ZUS z Rybnika remontuje „Betanię” jako sanatoria PPU I, II i III. Sanatorium Fundacji Inwalidów Wojennych i Powstańców Śląskich przejęła administracja wojskowa (od 1950 jako Sanatorium Dziecięce).Wojskowe Letnisko Śląskie przejął Związek zawodowy Górników, jako „Górnik” (później Fundusz Wczasów Pracowniczych). Inne obiekty przejęły różne zakłady pracy, służba zdrowia, administracja lokalna.

JZ 5

    Po reorganizacji szybko wzrastała liczba kuracjuszy (dochodząc do 150 tys. osób rocznie) i liczba zabiegów, a patronat nad uzdrowiskiem objęła Śląska Akademia Medyczna: I Klinika Chorób Wewnętrznych w Zabrzu-Rokitnicy i I Klinika Chorób Dziecięcych w Zabrzu. PPU Jastrzębie było na najlepszej drodze do osiągnięcia niegdysiejszej europejskiej renomy. Było… Ostatni turnus kuracyjny zakończył się przed Wigilią 1991 r.

    Nie ma już kuracjuszy w Jastrzębiu. Ba, nie ma nawet możliwości kąpieli czy inhalacji. Po dawnej świetności pozostały budynki (często bardzo niewielu osobom znane z pierwotnej funkcji), parki, publikacje i szlak turystyczny im. Jerzego Fudzińskiego. Szlak, który łączy niegdysiejsze atrakcje krajoznawcze Jastrzębia-Zdrój i okolicy, aby spokojnie mogli nim wędrować kuracjusze i turyści. Inicjator jego wytyczenia i patron szlaku był dyrektorem sanatorium „Górnik”, zarazem prezesem jastrzębskiego Oddziału PTTK. Pomimo jego społecznego zaangażowania w jastrzębskie sprawy to postać przemilczana. W czasach PRLu – bo był „stamtąd” (z Polskich Sił na Zachodzie), w czasach współczesnych – bo był beneficjentem PRLu.

    Na koniec krótka refleksja. Może jestem zbytnim optymistą, ale mam nadzieję że pasjonaci pokroju pana Gomoli, czy działacze Towarzystwa Miłośników Ziemi Jastrzębskiej nie pozwolą całkowicie zatracić spuścizny niedawnych przecież lat.

Lech Wiewióra