Słowo o cenzurze

SLOWO O CENZURZE

    Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (1946 r.) działał w kilku miastach ówczesnego województwa katowickiego, a jego główna siedziba miała miejsce w Warszawie. Od lipca 1981 r. funkcjonował jako: Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk.

(NIE)CENZURALNY GÓRNY ŚLĄSK

    Katowice, Gliwice, Częstochowa, a z drugiej strony mapy - Bielsko oraz Cieszyn, to miejscowości dawnego województwa katowickiego, gdzie „Cenzura" miała swoje siedziby. Ta najważniejsza, bo mająca status delegatury, mieściła się w stolicy Górnego Śląska, najpierw przy ulicy Mariackiej, a w latach 80-tych przy Liebknechta (Opolskiej). W innych miastach istniały jej oddziały. Oprócz tego był jeszcze Urząd Celny w Bytomiu, który wg jednych informacji miał swoich cenzorów, wg innych - właśnie tam jeździli pracownicy z Katowic. Na przestrzeni lat 70-80 w całym województwie w charakterze cenzorów pracowało kilkanaście osób. Najwięcej, oczywiście, w stolicy województwa.

    Oddziały miały swoje specjalizacje, które wynikały ze specyfiki miejsca. I tak na przykład w Katowicach skupiano się na gazetach, w Gliwicach zwracano uwagę na wydawnictwa politechniczne, w Częstochowie na publikacje o tematyce kościelnej, a na Podbeskidziu kontrolowano wszystko, co związane było z Przeglądem Kultury Beskidzkiej. Wg rozmów z twórcami kultury, głównie studenckiej, okazuje się, iż najmocniejsza praca cenzorska miała miejsce w Gliwicach. 

    Cenzura ingerowała w wiele dziedzin życia. Począwszy od formularzy urzędowych i wizytówek, przez książki, po mijane na słupach plakaty, zapowiadające występy kabaretu czy premierę teatralną. Wgłębiano się w treści przygotowywane przez zespoły kabaretowe, teatralne, a także wszelkie audycje radiowe i telewizyjne.

    Formularze druków urzędowych cenzurowane były aż do 1975 roku. W 1951 roku stworzono indeks książek objętych zakazem druku. Ciekawostką jest, iż znalazły się tam np. Baśnie Braci Grimm. Natomiast w każdym z wydawnictw wydrukowanych na pewno do 1981 roku, w stopce znajduje się informacja, kto dopuścił je do druku. Cenzorzy oznaczani byli literkami i cyferkami. Te ostatnie były cały czas te same, a co rok zmieniały się literki, np. K-15, C-27. Była to konkretna informacja dla przełożonych, kto ewentualnie popełnił jakieś niedopatrzenie. Każdy plakat wystawowy, kinowy czy teatralny musiał być zaakceptowany przed drukiem. Zdarzało się, iż pracownicy GUKPPiW wypowiadali się nawet na temat obrazów, jak np. dzieł Jerzego Dudy Gracza.

    W przypadku występów kabaretowych cenzorzy otrzymywali do zatwierdzenia scenariusze. Zanosili im je sami twórcy lub - jeśli miała miejsce impreza zorganizowana - najczęściej inicjator występu. Cenzorzy przybijali pieczątki, zaznaczając miejsca ingerencji. Nie raz artyści usłyszeli od nich, że są „wrogami sojuszy, państwa i ludu", a cenzor „ nie widział potrzeby społecznej, by zaakceptować tekst". Brak akceptacji scenariusza mógł zablokować występ. Zdarzało się, iż cenzor po skończeniu widowiska przychodził do garderoby i żądał oryginalnego scenariusza. Wyjmował swoje notatki i prosił o wskazanie treści, które padły ze sceny, a nie powinny znaleźć się w programie.

    Czasem dodanie czegoś od siebie kończyło się karą finansową, jak w przypadku Bogdana Smolenia. Zapewne każdy pamięta (prawdopodobnie opolski) kabareton pod tytułem „Ostry dyżur". Tam, w pewnej chwili Smoleń, siedząc na kozetce, mówi mniej więcej tak: „..Ja tam wolę, żeby Amerykanie mnie napadli. Oni przyjdą, przeproszą, a mnie nikt k..., za te 40 lat nie przeprosi....". Ludzie zareagowali autentyczną radością, a autor tych słów zapłacił kolegium. Niezbędne pieniądze zebrali uczestniczący w kabaretonie artyści.

    Z teatrem sprawa była podobna, a nawet prostsza, ponieważ przez lata zakazanymi byli konkretni autorzy, od Adama Mickiewicza (w czasie awersji do sztuk romantycznych) po objętego zakazem druku Witolda Gombrowicza. W teatrze ogólnopolskim, zgodnie z ideą ówczesnej polityki kulturalnej, promowano sztuki skierowane do robotników. Niejednokrotnie prezentowane sztuki miały zaniżany poziom. O tym mówili na łamach „Poglądów" lokalni artyści.

    W przypadku na przykład gazet, teksty cenzurowane były w drukarni. Stąd zdarzało się, że nieraz pojawiały się w nich białe plamy. Natomiast w rozgłośni radiowej audycje, jak np. programy kabaretowe, przed emisją musiały być odsłuchane przez telefon. Następnie na pudełku zawierającym nagranie pisano, kto i kiedy je zatwierdził. Podobnie rzecz miała się z serwisami. Natomiast katowicka telewizja, o której mówiono „oczko w głowie ówczesnych władz", bardzo pilnowała, by nie emitować treści szkodliwych. Na przykład serial pt. „U Bregułów na Zawodziu" tuż przed emisją ostatniego odcinka został zdjęty z anteny. Dopatrzono się tam zbyt wielkiej satyry na sprawy budowlane. Bo przecież nie wolno było udzielać informacji o „bylejakości" w każdej z dziedzin życia: od budownictwa przez galanterię po edukację i braki na półkach. Zakazem objęte były informacje na temat zbiorników wodnych, kanałów, lotnisk, a także jednostek wojskowych i nazw ulic. Nie było mile widziane, jeśli ktoś miał rodzinę poza Polską. Tematem tabu była historia, ta prawdziwa, jak na przykład zagłada katyńska, szczególnie w kwestii podania jej autorów. Postacią kontrowersyjną, a wręcz zakazaną, był Józef Piłsudski. W jakimś sensie panowała blokada informacyjna co do pełni wydarzeń mających miejsce na świecie i w kraju. Zdarzało się, iż rzeczywistej wiedzy nie posiadali nawet lokalni pracownicy urzędów państwowych.

    Cząstkowy zapis zakazów zawarty został w książce Tomasza Strzyżewskiego pt. „Czarna księga Cenzury PRL", ale był to fragmentaryczny zarys obostrzeń, bowiem cenzorom dostarczano między innymi przeglądy PAP oraz ogólnopolskie wykazy ingerencji. Inną kwestią były szkolenia.

    Wracając jednak do twórców, to oni szczególnie w mediach w dużym stopniu stosowali autocenzurę, spełniając poniekąd cel pracowników Urzędu, albowiem uczyli się pisać tak, by nikt nie miał zastrzeżeń. To założenie próbowały spełniać między innymi kabarety. Stąd w swych tekstach twórcy używali języka ezpopowego, stosowali celowo mnogość den i aluzji. Dwuznaczność była na porządku dziennym. Ludzie jej łaknęli. Doszukiwali się jej nawet w stwierdzeniach, gdzie autor wcale nie miał tego na myśli. Celowe stwierdzenia, mimo iż w całkowicie innym kontekście, wywoływały jednoznaczne skojarzenia. Na przykład kabaret „Długi" w jednym ze swych monologów mówił: „...Sąsiada to by w złote ramki oprawił, byle by tylko wisiał...". Natomiast zdarzało się, iż wiele rzeczy na scenie pokazywano gestem, mimiką lub prezentowano tekst w całości omijając ingerencje.

    Na twórczość plastyków, poetów, pisarzy, ale i aktorów oraz kabareciarzy wpływała prowadzona ówcześnie polityka, szczególnie pod kątem kultury. Wg jej założeń unifikowano wszystkie regiony, nie bacząc na ich rozwój oraz uwarunkowania historyczne. Stawiano na pierwszym miejscu robotnika, okresowo wykorzystując inteligencję do tworzenia dzieł „ku chwale" w zamian za chwilowe „poluzowanie śruby". W mediach panowała wszędobylska, sterowana odgórnie, propaganda sukcesu. Rewizjoniści, tak nienawidzeni przez władzę, kontestowali jej poczynania. Zdarzało się, iż niektórzy artyści nie mieli prawa występowania na Górnym Śląsku. Przykładem byli: Jacek Fedorowicz i Krzysztof Daukszewicz.

    Mówi się, iż w jakimś stopniu cenzura broniła polskiej kultury. Tylko na ile była ona tworem naturalnym, a na ile narzuconym zamkniętym obszarem, w którym każde wyjście poza narzucone ramy groziło konsekwencjami? Ile zmarnowano talentów, ilu uzdolnionych ludzi, szczególnie po 1968 roku, właśnie w wyniku działań instytucji państwowych musiało wyjechać? Albowiem zarówno Główny Urząd Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, ale i Urząd Bezpieczeństwa były narzędziami w rękach elit rządzących. Wytyczne nadawano odgórnie, a egzekwowane były także względem urzędników. Myślę tu o sankcjach finansowych za przeoczenia. Niektórym cenzorom praca ta dawała możliwości rozwoju poprzez kontakt z dziełami zakazanymi. Dla innych była to tylko praca. Niektórzy nie wytrzymywali zetknięcia „oficjalnego" świata iluzji z rzeczywistością, tą prawdziwą. Odchodzili, popadali w alkoholizm. Jednak to zajęcie było wolnym wyborem, nikt nikogo do tego nie przymuszał.

    Trzeba też powiedzieć, iż sama cenzura ewoluowała. Na początku każdy mógł stać się jej pracownikiem, ponieważ wyznacznikiem była wiara w system. Z czasem, w latach 70-tych przyjmowano ludzi światłych, wykształconych.  Nie można dzisiaj jednoznacznie oceniać pracy GUPKPPiW. Patrząc wstecz, należy wziąć pod uwagę realia historyczne i społeczne lat PRL-u. Cenzura zaostrzała się w okresie szczególnych buntów społecznych: 1956, 1968, 1970 itp. W międzyczasie dochodziło do „poluzowania śruby", kiedy władzy zależało na pozyskaniu poparcia twórców (w tymi dziennikarzy). Od 1981 roku ludzie kultury wypowiadali się z większą swobodą i bez lęku. Ostatecznie GUKPPiW rozwiązano w kwietniu 1990r.

EZOP BYŁBY DUMNY

    Inną kwestią jest charakterystyka woj. katowickiego. Na tym terenie zamieszkiwali rdzenni Ślązacy oraz ludność napływowa, zarówno powojenni przesiedleńcy z np. Wilna, jak i - w późniejszym czasie - werbowani do pracy ludzie z całego kraju. To przemieszanie kultur, skupienie się w dużej mierze na zaspokajaniu potrzeb robotników wpływało w pewnym sensie na poziom tutejszej kultury. Owszem, działała inteligencja: dziennikarze, ludzie teatru, malarze i studenci. Na ich twórczość dygnitarze byli wyczuleni. Stąd tutaj także silniejsza była działalność cenzury. Na przykład dużo mniejszą siłę oddziaływania miał oddział krakowski. Tam ze względu na „wywrotowy" i inteligencki charakter miasta, trudno było wpłynąć na rzesze studentów, profesorów oraz artystów. 

Alicja Badetko