Pamięć odwagi - Jedyny raz

    Czy była to odwaga, czy też „obowiązkowe” poświęcenie, aby w marcowy dzień 1945 r. przekraczać przyfrontowe łąki i pola po to, by ochronić Najświętszy Sakrament przed możliwą profanacją? Taka wyprawa miała miejsce w sąsiadujących ze sobą wsiach Mszanie i Skrzyszowie, z udziałem ks. Roberta Wallacha i 16-letniego wówczas ministranta Józefa Oślizło.

    Kiedy podczas walk na przedpolach Zagłębia Karwińsko-Ostrawskiego oddziały radzieckie zajmują pozycje w Skrzyszowie, większość mieszkańców wsi ucieka do sąsiedniej Mszany, przez którą front już przeszedł. Także proboszcz skrzyszowski ks. Robert Wallach otrzymuje polecenie natychmiastowego opuszczenia probostwa. Nie mógł nawet zabrać z tabernakulum konsekrowa-nych hostii. Pieszo odbył drogę do Mszany, gdzie znalazł dach nad głową u państwa Parzychów. Dom stał nieopodal mszańskiej świątyni, która w swej historii przez pewien czas była kościołem parafialnym dla Skrzyszowa. Jednak myśl o pozostawionych w Skrzyszowie komunikantach nurtowała i niepokoiła kapłana, bowiem skrzyszowski kościół zamieniono na obiekt militarny. Stały tam konie zaprzęgnięte do załadowanych amunicją wozów. Wszelkimi sposobami ze Skrzyszowa należało wynieść kielich z hostiami. Nie znalazł jednak odważnych, choć miał zezwolenie NKWD na krótką wizytę w kościele, a przecież potrzebował pomocy. Wreszcie, za zgodą rodziców, poszedł z księdzem ministrant. Drogę tam i z powrotem pokonali z „duszą na ramieniu”, padając na ziemię i kryjąc się przed pociskami.

PROCESJA1

    I chociaż o tamtym mszańskim epizodzie ks. Wallacha wiedzieli mieszkańcy obydwóch wsi, to nic z tej wiedzy nie wynikało. Żadnych zapisów kronikarskich, opracowań… Ot, był człowiek, było wydarzenie. Zaciera się pamięć. Pozostał grób w Skrzyszowie i nazwa ulicy w Mszanie.

    Wkrótce ulica Ks. Wallacha zostanie przecięta nitką autostrady A1 i przestanie łączyć Mszanę ze Skrzyszowem. Był to więc czas najwyższy, aby chociaż raz przypomnieć wydarzenia sprzed 63 laty. Pomysł zainicjowało Stowarzyszenie Miłośników Koni „Mustang” i mszańskiego radnego Romana Tatarczyka.

    Ostatniego dnia maja 2008 r. od kościoła św. Michała Archanioła w Skrzy-szowie i grobu bohatera wydarzeń, historyczną drogę ewakuacji do Mszany przemierzyła konna kawalkada człon-ków i sympatyków „Mustanga”, ich rodzin i wielu mieszkańców Skrzyszowa i Mszany. Tą jedyną uroczystość uszanowali nawet budowniczowie auto-strady: firma „Alpine” wstrzymując na ten dzień prace.

procesja2

    W Mszanie, w sąsiedztwie domu państwa Parzychów przy ołtarzu polowym i licznym udziale mieszkańców wiosek, proboszczowie odprawili nabożeństwo majowe. Był tam też Józef Oślizło, ów ministrant towarzyszący ks. Wallachowi w misji. Byli obecni też ci, którzy „jak przez mgłę” pamiętali ks. Wallacha i ci, którzy słyszeli o nim od swych rodziców. Dom Parzychów stoi prawie niezmieniony, chociaż ma już innych właścicieli. Rodzinę Parzychów reprezentował już wnuk z prawnukami. Nareszcie udało się Mszanie odsłonić kawałek swej „szeptanej” dotąd historii. Szkoda, że tylko raz i do tego tak późno, ale dobrze, że w ogóle wspomniano.

    Pisał przed laty poeta, żołnierz napoleoński i zarazem profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Kazimierz Brodziński (1791-1855), że: „Nie przemoc, nie zaborca wygubi lud bratni, ale własna niepamięć daje cios ostatni”. Tym większe słowa uznania dla pasjonatów z „Mustanga” i wszystkich, którzy w kawalkadzie i uroczystościach wzięli udział.

    Mam nadzieję, że na tej jednej imprezie nie zakończy się pamięć o wydarzeniach 1945 roku. A kolejne imprezy (konne, piesze czy rowerowe) na nieco zmienionej trasie są tylko kwestią czasu.

Lech Wiewióra