Jest taki grób

    Powszechnie znane są wydarzenia stycznia 1945 r., kiedy to drogami szły kolumny ewakuacyjne więźniów KL Auschwitz-Birkenau, a śmierć towarzyszyła im krok w krok. Wiemy, że owa ewakuacja do historii przeszła pod jakże tragiczną i trafną zarazem nazwą „marszu śmierci”. Znamy świadectwa cierpień i bohaterstwa wszystkich niosących pomoc ewakuowanym, mimo gróźb i zakazów okupanta. Wiemy też, że wielu mieszkańców Ziemi Śląskiej otrzymało zaszczytny tytuł „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Wiemy, gdzie są masowe groby ofiar, bo często je odwiedzamy… Ale wiemy też, że w zdecydowanej większości te ofiary są bezimienne. Trochę inaczej rzecz ma się na cmentarzu w Mszanie.

    Gdy kolumny ewakuacyjne przeszły już przez wieś – a były to ostatnie kilometry przed stacją kolejową Wodzisław Śląski – na poboczach drogi pozostały ciała tych, którym nie było dane dojść do celu. Zebrane zwłoki pochowano we wspólnej mogile, z polecenia władz okupacyjnych „pod płotem”. Żadnych uroczystości, ot zwyczajne modlitwy nad grobem. I również te ofiary pozostałyby bezimienne, gdyby nie fenomenalna pamięć przewodzącego obrzędowi pogrzebowemu ówczesnego administratora parafii, ks. Roberta Puchera.

grob1

    W czasie przygotowywania i samego obrządku zapamiętał, a później zapisał, numery czternastu więźniów. Po wojnie numery te sprawdzono w obozowym archiwum i dzisiaj wiemy, że w większości byli to zachodnioeuropejscy Żydzi.

        Niedawno na pomniku nagrobnym pojawiły się numery ofiar. Szkoda, że ks. Pucher nie miał tyle czasu, aby zapamiętać pozostałe dziewiętnaście numerów. Dobrze, że zdołał zapamiętać chociaż te 14 numerów.

Lech Wiewióra